Wyskoczyłam w górę i szybko zabiłam mysz. Złapałam ją w szczęki i spojrzałam z nadzieją na nauczycielkę. Patrzyła na mnie z niesmakiem. No tak... Powoli rozkopałem stertę ostatnich liści i położyłam tam mysz. Potem zakopałam ją. Przez cały czas patrzyłam kątem oka na moja nauczycielkę. Po jej wyrazie pyska nie przebiegła żadna emocja. Nagle szum wiatru przerwał szelest liści, i centralnie parę długości lisa ode mnie wyskoczył pręgowany kot. Pachniał (śmierdział) Klanem Rzeki. Natychmiast podskoczyłam, nastroszyłam sierść i zasyczałam. Bursztynowa Gwiazda zeskoczyła z drzewa i spojrzała na mnie uspokajająco. Nieco się rozluźniłam, ale wciąż byłam gotowa do dzikiego ataku na nieznajomego.
Bursztynowa? Dawno, dawno temu, moja wena poszła w pi*du